Wszystko co kocham czyli wycieczka do Bray! <3

IMG_7904 (2)

No i w końcu trafiłam to Wicklow-ego miasteczka, które zwie się Bray! Zawsze chciałam pojechać do tego nadmorskiego miasta ale jakoś nigdy nie było mi po drodze. Teraz, gdy mój irlandzki czas powoli się kończy staram się nadrabiać wszystkie krajobrazowe zaległości i zwiedzać ile tylko się da.

IMG_7923 (2)

IMG_7926 (2)

Możecie się śmiać lub nie ale w Bray najbardziej interesowała mnie linia pociągu tzw. DARTa, która biegnie pod górami. Wiele o niej słyszałam od znajomych i zawsze chciałam zobaczyć ją z bliska. Mam chyba jakieś upodobanie do pociągów, a raczej do linii kolejowych biegnących w dziwnych i ciekawych dla oka miejscach heh. No cóż, każdy ma jakieś zboczenia.lol

IMG_7951 (2)

Jeśli lubicie piesze wycieczki to polecam przespacerować się klifami z Bray do Greystones. Moja kumpela zafundowała mi taką 8km wędrówkę wzdłuż morza i byłam zachwycona. Szmaragdowa woda, klify, góry… czego chcieć więcej?! No i mój upragniony pociąg przejeżdżający w górskich tunelach. Ach! Co tu dużo pisać… pięknie tam i tyle! ❤

IMG_7971 (2)

IMG_7982 (2)

IMG_8026 (2)

IMG_8030 (2)

IMG_8045 (2)

Jeśli wybieracie się do Dublina lub mieszkacie tu ale doskwiera Wam zmęczenie miastem to serdecznie polecam wycieczkę do Bray. To zaledwie 20km od centrum Dublina, a zupełnie inny świat. Najwygodniej i chyba najatrakcyjniej będzie skorzystać z usług Darta, gdyż linia kolejki jak już wcześniej wspomniałam biegnie wzdłuż morza, tak więc narażeni jesteśmy na przepiękne widoki… koniecznie usiądźcie przy oknie 🙂

IMG_7957 (2)

MY FIRST PRIDE… DUBLIN 2016

June is the month of PRIDE. On Saturday pride parade passed through the streets of Dublin and in the crowd of happy and smiling people was me. It was my first LGBTQ pride parade and I have to say that the positive energy and happiness of all people made my day! Nothing’s better than happiness, right?

IMG_7663 (2)

IMG_7678 (2)

IMG_7672 (2)

IMG_7687 (2)

IMG_7689 (2)

IMG_7697 (2)

IMG_7710 (2)

IMG_7742 (2)

IMG_7739 (2)

Not everyone has to agree with me, we are free people and everyone has a right to their own opinion but remember that we are one and the same human species. So why only some of us may have the right and opportunity to be happy? We can’t be so selfish. People still have a problem with acceptance of everything what they don’t understand. But we don’t have to understand everything to be happy in our lives. Don’t judge others by their beliefs, religion, skin color, etc. Let’s focus on personality and intentions of the other man. We should more respect each other and support each other. We all have the same right to love and freedom. Love is our power!

ZIELONO MI, czyli St. Patrick’s Festival i czwartkowa parada ;)

parada

Zielony tydzień powoli dobiega końca, zapewne tysiące turystów w wielkich groszkowych kapeluszach właśnie szykuje się na ostatnią imprezę przed wyjazdem z Dublina. Ostatnie tańce, ostatni pint Guinnessa i łyczek Jamesona 😉 Oj tak, z całą pewnością te dwa trunki cieszyły się największą sławą w mijającym już tygodniu.

Mnie też dziś czeka ostatnia impreza uff… zielona noc za barem.lol Jutro na szczęście mam wolne i już odliczam godziny haha. Tak czy inaczej, St. Patrick’s Festival wciąż trwa i muszę przygotować się na długą i pracowitą nockę.

W czwartek 17 marca, w dzień św. Patryka odbyła się coroczna parada z tej właśnie okazji. Niestety nie mieliśmy szansy zostać do końca ale tyle co udało się zobaczyć to nasze… i Wasze oczywiście 😉

IMG_4782 (2)

IMG_4772

IMG_4796 (2)

IMG_4809 (2)

IMG_4814 (2)

IMG_4818 (2)

IMG_4824 (2)

IMG_4828 (2)

IMG_4842 (2)

IMG_4852 (2)

IMG_4865 (2)

IMG_4870 (2)

IMG_4877 (2)

IMG_4887 (2)

IMG_4746 (2)

Buziaki i miłej soboty 🙂

ZA CO LUBIĘ IRLANDIĘ?

PicMonkey Collageblog

Z racji tego, że zbieram się pomału do domu i powoli żegnam z Irlandią, dużo rozmyślam nad życiem na zielonej wyspie. Za co kocham to miejsce, a za co nienawidzę… Pisałam już o domowych dziwactwach i fanaberiach, ponarzekałam na bzdurne krany, okna i inne bzdety… tak więc dziś wychodzę poza mury budynku, zero narzekania i same plusy. Dziś porozmawiajmy o tym co uwielbiam w mieści, w którym mieszkam już prawie 5 lat.

Przede wszystkim to, że w 100% mogę być sobą, nie ważne co lubię, jaki mam styl i w czym chodzę ubrana… tu czuje się wolna od „obcinającego” mnie wzroku przechodnia, od uśmieszków i szeptów w autobusie, bo grzywka mi się krzywo ułożyła czy nie zdążyłam wyregulować brwi. Niby małe głupstwa… ale w Polsce często czułam „ten” wzrok i jestem pewna, że Wy też go często czujecie. Trochę więcej luzu i tolerancji życzę nam Polakom 😉 Tak! Luz i poczucie wolności to z całą pewnością to coś, co uwielbiam w tym mieście. Mogę ”tańczyć i śpiewać” idąc ulicą, a i tak nikt nie będzie patrzył na mnie jak na wariatkę 😉 A jak już jestem przy śpiewaniu… Irlandia to bardzo muzykalny zakątek. Ulice Dublina dosłownie przesiąknięte są muzyką. Uwielbiam przechadzać się alejkami miasta i słuchać ulicznych artystów. Irlandczycy są bardzo bardzo utalentowani muzycznie.

Co uwielbiam, a wręcz podziwiam w Irlandii to to, jak ludzie niepełnosprawni są odbierani przez innych i jak świetnie sobie radzą w codziennym życiu. W Polsce człowiek na wózku czy z zespołem Downa jest izolowany od społeczeństwa. Ludziom chorym każe się siedzieć w domu w przekonaniu, że nie odnajdą się w ulicznej dżungli i zwyczajnie nie poradzą sobie w życiu poza czterema ścianami pokoju. To okropnie smutne i muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, dopóki nie zamieszkałam w Dublinie. Tutaj ludzie niepełnosprawni są traktowani zupełnie normalnie. Pracowałam kiedyś z kobietą, która miała zespół Downa i radziła sobie całkiem nieźle, a do tego była tak radosna i szczęśliwa, że to szczęście udzielało się wszystkim dookoła. Znam też dziewczynę, to nasza barowa klientka, która cierpi na stwardnienie rozsiane. Jest przykuta do wózka, a jej ciało jest zupełnie bezwładne. Gdy widzę jak ochroniarze wnoszą ją do klubu, a za nimi paczka jej przyjaciół to aż serce się uśmiecha. Może Was to nie wzrusza ale mnie tak. Młoda dziewczyna, która może czerpać radość z życia mimo swojej ciężkiej choroby, otoczona grupą przyjaciół, którzy o nią dbają. To piękne. Takich przykładów w Dublinie znam wiele i bardzo to podziwiam.

Kolejna rzecz, którą lubię na zielonej wyspie to trawa… tutaj trawa jest cały rok zielona i cały rok  możemy z przyjemnością z niej korzystać nie narażając się na mandat za niszczenie zieleni 😉 Wiosną, gdy tylko pojawi się trochę słońca wszystkie miejskie parki, pareczki, trawniczki oblegane są przez garniturki, studenciaków, turystów i rodziny z dziećmi… wszyscy delektują się promykami słońca i wylegują na trawie… i to zupełnie legalnie!

W Dublinie podoba mi się również to, że za jedną czy dwie dniówki mogę kupić sobie całkiem niezły ciuch czy jakiś tam gadżet lub dobre, markowe buty. Takie same, na które w Polsce musiałabym tyrać cały tydzień. Wiele rzeczy jest tu bardziej przystępnych. Choćby kawa na mieście, jestem kawoholikiem i uwielbiam przechadzać się miastem i siorbać cappuccionko.Lol. Tylko, że tu kawa w moich ulubionych kawiarniach kosztuje max 20 minut mojej pracy… a jak to wygląda w Polsce? Myślę, że przynajmniej godzinę będę musiała na nią pracować… niestety.

Jest wiele rzeczy za którymi na pewno będę bardzo tęsknić, gdy wrócę do Polski. Ale chyba najbardziej będę tęskniła za widokami, a tych tu nie brakuje. Sam Dublin to zabytkowe budynki zmixowane z nowoczesnymi akcentami, klimatyczne wąskie uliczki, tysiące barów i tysiące turystów. Nadrzeczne położenie, dość niska zabudowa i na każdym rogu coś wartego zobaczenia. Ale to jest nic w porównaniu z tą bardziej dziką, pozamiejską Irlandią. Wystarczy pojechać kilka kilometrów od centrum i już przenosimy się do świata Hobbitów, 7 krasnoludków czy  groźnych piratów. Krajobrazy jak z bajki, coś niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju.

ZOSTAŁO MI KILKA MIESIĘCY ŻYCIA…

Pozostało mi kilka miesięcy życia… życia w Dublinie i to chyba dobry moment na małe podsumowanie. Co mnie cieszy, co mnie wkurza, co zachwyca a co przeraża! Co mnie zaskoczyło, a co nie specjalnie… jak zmieniłam się ja i jak zmieniło się moje życie dzięki guinnessowemu miastu, co dobrego i co złego spotkało mnie w ciągu tych kilku lat spędzonych w Irlandii? Moje małe wspominki, żale i radości będą pojawiać się na blogu aż do dnia wyjazdu z Eire. Obiecuję, że będzie to w 100% obiektywna opinia poparta moimi doświadczeniami i kilkuletnimi obserwacjami. Hmm, od czego by tu zacząć… może od domowych dziwactw i absurdów! To, że w Irlandii obowiązuje ruch lewostronny to wiedzą chyba wszyscy ale czasami śmiejemy się z P., że tu wszystko jest odwrotnie i na przekór 😉

Na przykład OKNA! Na zielonej wyspie okna otwierają się na zewnątrz i nie ma opcji żeby umyć je pozostając w mieszkaniu. No chyba, że jest się cyrkowym akrobatą, który lubi ryzyko i adrenalinę heh. Być może był nim pewien lekkomyślny Irlandczyk, którego przyłapałam kiedyś na wspinaniu się po murach w celu wypucowania swoich szybek 😉 Ja jednak wolę nie ryzykować życia dla pary okien i grzecznie czekam na ekipę profesjonalistów, która co kilka miesięcy pojawia się za szybą i pucuje okna wszystkim mieszkańcom budynku.

Dalej… OSOBNE KRANY – jeden z zimną, drugi z gorącą wodą. Do dziś nie nauczyłam się korzystać z tego dziwnego wynalazku i uważam, że to totalnie bez sensu. Podobno pomysł ten powstał dla oszczędności wody. Może i tak ale pod warunkiem, że każdy będzie używał korka, napuszczał po połowie ciepłej i zimnej i mył się w zlewie. Hmmm nie oszukujmy się, większość z nas woli myć ręce w letniej, bieżącej wodzie pod (jednym) kranem. Szczególnie w miejscu publicznym, gdzie nie zawsze lśni i błyszczy czystością, a to właśnie tam najczęściej napotykamy na te cholerne dwa osobne kraniki 😉

Wspominając o wodzie, nie dam sobie ręki uciąć, że we wszystkich dublińskich mieszkaniach jest tak samo ale w tych, w których byłam ja był taki sam system podgrzewania wody. Wielki, ogromny bojler, który po wcześniejszym nastawieniu nagrzewa Ci wodę. Niby żaden absurd czy dziwactwo ale jakieś tam utrudnienie w życiu codziennym. Wyobraź sobie sytuację, że gdzieś się bardzo spieszysz, chcesz szybko wziąć prysznic, czy umyć głowę a tu lipa… nie ma ciepłej wody, a zanim bojler ruszy to minie przynajmniej pół godziny, których Ty nie masz… denerwujące co nie? Także wszystkie osoby, które mają bieżącą ciepłą wodę proszę teraz bardzo to docenić, bo to spory rarytas 😉 

Tak jak okna otwierają się na zewnątrz, tak DRZWI otwieramy do wewnątrz i nie jest to może jakimś wielkim problemem w sporym pomieszczeniu ale wejście, a jeszcze gorzej wyjście z malutkiej toalety to nie lada wyzwanie, a szczególnie w barze czy kawiarni gdzie mamy ze sobą torbę czy płaszcz.

Następna sprawa, która mnie wkurza to brak jakiegokolwiek GNIAZDKA W ŁAZIENCE. Nie wiem jak Wy ale ja szykuję się właśnie w łazience, tam się maluje, czeszę itp. i tam też chciałaby móc wysuszyć czy ułożyć włosy. Niestety zamiast tego muszę biec do sypialni i przy słabszym świetle kończyć to co zaczęłam.

BLOG1

Nie mogłabym nie wspomnieć o samym systemie WYNAJMU MIESZKAŃ, bo to jest w Dublinie bardzo ciekawe. Jeśli znajdziesz już interesujące Cię m4 (najlepiej szukać na daft.ie lub rent.ie) dzwoń jak najszybciej, bo mieszkania rozchodzą się w stolicy jak ciepłe bułeczki. Jak już uda Ci się dodzwonić i umówić na oglądanie lokalu, przygotuj się na to, że na miejscu możesz zobaczyć n-tą ilość osób umówionych na tą samą godzinę co Ty. Po obejrzeniu mieszkanie, landlord (właściciel) wzywa po kolei chętnych i zaczyna się wywiad… . Szukanie mieszkania w Irlandii wygląda niemalże jak szukanie pracy w Polsce. Przepytki, historia rodzinna, referencje z pracy wraz z wysokością zarobków, referencje od poprzedniego landlorda. Czy to nie lekka przesada? Rozumiem, że jest tak wiele chętnych, że właściciel może robić sobie co tylko chce, wybierać kogo chce i żądać kwoty jaką chce ale pytania, które zadaje są czasami powalające i chyba nazbyt prywatne. Do tego ten cały stos papierów. Jak widzicie wynajęcie mieszkania w Dublinie nie należy do najłatwiejszych.

Irlandia jest wietrzna oraz wilgotna i mimo, że nie ma tu wielkich mrozów, mieszkania na zielonej wyspie z reguły są zimne, szczególnie w starych budownictwach. Czuć w nich wilgocią i niestety w większości z nich można zaobserwować niechcianego lokatora, który gdzieś tam czai się na ścianie czy suficie. Uwierzcie mi, grzyb w dublińskim mieszkaniu to żadne zdziwienie. My na szczęście mieszkamy w dość nowym budynku i trafiło nam się naprawdę ciepłe i suche mieszkanie uff ale na wykończeniówkę mogłabym narzekać godzinami. Fuszerka na fuszerce i milion niedociągnięć.

No dobra, dzisiaj trochę dziwactw i mniej pozytywnych rzeczy. Ale nie jest wcale tak, że ich tu nie ma. Oczywiście, że są! Zawsze gdzie są negatywy, znajdą się też pozytywy i odwrotnie. Powiedzmy, że plusy zostawiłam sobie na następny raz. Także do następnego. Buźka, paaaaaaaaa 😉

TAM GDZIE NAS JESZCZE NIE BYŁO… ROYAL HOSPITAL KILMAINHAM

Doszłam do wniosku, że dawno nie spacerowaliśmy ulicami Dublina z aparatem w rękach. Skandal! Heh 😉 Tak być nie może, także dziś nadrabiamy zaległości. Wyciągnęłam mojego P. na mały spacerek do miejsca, w którym nas jeszcze nigdy nie było. Ajjj myślę, że jeszcze sporo jest takich miejsc w Dublinie, których moje oczy nie widziały niestety ale wiadomo jak to jest jak się gdzieś mieszka… praca dom, głównie te same trasy każdego dnia. Mam jednak w planach trochę zaszaleć w tym roku. Oby pogoda w miarę dopisywała i extra czasu więcej było, bo zrobiłam długą listę miejsc, które chcę zobaczyć przed wielkim come backiem.

IMG_4014blog

Tym razem podreptaliśmy na zachód. Odwiedziliśmy bardzo przyjemne i cichutkie miejsce w dzielnicy Kilmainham. Uroczy park do którego przyklejony jest Royal Hospital Kilmainham. Budynek zbudowany na wzór Hotelu Inwalidów w Paryżu, w którym obecnie mieści się muzeum sztuki nowoczesnej IMMA – Irish Museum of Modern Art. Na wejście do środka było już trochę za późno ale pospacerowaliśmy sobie trochę po zielonych terenach, w ciszy i spokoju, bez tłumów ludzi i zgiełku miasta. No i oczywiście pstryknęliśmy trochę fotek na pamiątkę.

IMG_4026blog

IMG_3974blog

IMG_3977blog

IMG_4029blog

IMG_4047blog

IMG_4040blog

IMG_4062blog

IMG_4079blog

IMG_4103blog

IMG_4075blog

Teren dawnego szpitala Kilmainham znajduję się jakieś 10 minut od Heuston Stadion i może z 15 od Phoenix Parku z tym, że nie po prawej a po lewej stronie rzeki Liffey stojąc tyłem do centrum miasta. Jeśli macie ochotę uciec od zatłoczonego centrum miasta i przespacerować się w ciszy i spokoju to serdecznie polecam tą okolicę. My na pewno nie raz tu wrócimy.

Buziaki od czapkowców i miłego poniedziałkowego wieczoru. xoxo

GUINNESS STORE HOUSE – największa atrakcja turystyczna w Europie…

Guinness Store House i siedem pięter zwiedzania. Czy warto? Jasne, ja byłam tam kilka razy i zawsze bardzo mi sie podobało. Mam wrażenie, że z roku na rok atrakcji przybywa, jest więcej multimedialnych wystaw, reklam, kolorów. Na każdym z pięter czeka na nas jakaś ciekawa niespodzianka, do tego kawał historii oraz cały proces warzenia jednego z najpopularniejszych browarów na świecie. Na jednym z pięter uczą nas jak poprawnie pić i rozkoszować się słodko-gorzkim smakiem piwa, a na innym jak je prawidłowo nalewać. Dla mnie to chleb powszedni ale czy wiecie, że Guinness wymaga aż 2 minutowej uwagi? Tyle właśnie trwa nalanie perfekcyjnego pinta czarnego irlandzkiego stouta.

PicMonkey Collageguinness

A propos poprawnego nalewania… przypomniała mi się śmieszna historyjka. Kiedyś (będąc na wakacjach w Dublinie) przywiozłam tacie na spróbowanie Dubliński rarytas i ten nie wiedząc o całym Guinnessowym procesie napił się zwyczajnie z puszki… Możecie sobie wyobrazić jego reakcję hehe. Nigdy tego nie róbcie, to piwo potrzebuję szklanki/kufla i potrzebuje czasu, musi osiąść i być czarne jak smoła, w innym wypadku jest mętne, mulaste i obrzydliwe.

guinnesshouseblog2

Gdy przejdziemy już całe muzeum i doczłapiemy się na ostatnie – siódme piętro, trafimy do The Gravity Bar, to oszklone, okrągłe pomieszczenie, w którym możemy zamówić sobie piwko i rozkoszować się 360 stopniową panoramą Dublina. Niestety, nie zawsze jest to takie łatwe jakby mogło się wydawać. Muzeum Guinnessa jest bardzo oblegane i każdego dnia są tam tłumy turystów.

widokiblog

I tu moja druga część tej całej Gunnessowej opowieści…. Ostatnio przeczytałam, że Guinness Store House zdobył tytuł największej atrakcji turystycznej w Europie w konkursie World Travel Awards. Wygrał z wieżą Eiffla w Paryżu i Koloseum w Rzymie. Hmmm, okej rozumiem, że każdy chce i nawet powinien, będąc w Dublinie zobaczyć najsławniejszy na świecie irlandzki browar ale czy to nie jest lekka przesada? Do tego cena biletu do muzeum wynosi aż 18 euro. Trochę sporo jak za zwiedzanie fabryki piwa. Ostatnio rozmawiałam z kolegą z pracy – Irlandczykiem, który przyznał, że to trochę zwariowane, jest tyle pięknych miejsc, tyle historycznych atrakcji, zamków, kościołów … a wszyscy skupiają się głównie na fabryce Guinnessa.

Jestem trochę rozdarta w tej kwestii, bo z jednej strony to rozumiem i popieram, w końcu czarne irlandzkie piwo cieszy się swą sławą na całym globie ale z drugiej uważam, że przez ten cały crazy szum wokół muzeum Guinnessa trochę odpychamy  na dalszy plan inne miejsca – warte równej uwagi i zainteresowania.

 

PODRÓŻ Z PUPILEM CZYLI KOŃ W DUBLIŃSKIM TRAMWAJU

Pamiętam jak kilka lat temu, gdy mieszkałam jeszcze w Gdańsku koleżanka wysłała mi śmieszną fotkę z Dublina. Zdjęcie przedstawiało kolesia z koniem. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że zrobiono je w centrum miasta, a koń ’’zaparkowany’’ był na chodniku pod sklepem. Śmiałyśmy się z tego widoku przez wiele tygodni. Nie chciało mi się wierzyć, że w Dublinie – w stolicy Irlandii, w samym centrum miasta dresiarze wychodzą na spacery z koniem… z psem to rozumiem ale z koniem? Nie możliwe! A jednak, teraz mieszkam w stolicy zielonej wyspy i widok małolatów ścigających się na koniach to dla mnie codzienność. Przyznam, że nie jest to ani miłe dla oczu, ani nic miłego dla nosa. Widząc koniki zaprzęgnięte w dwukołowe wózki (sulki), na których siedzą młodzi dresiarze w głowie mam tylko jedną myśl, biedne zwierzęta… na pewno nie mają łatwego życia ze swoimi właścicielami. Do tego smród na ulicach po takiej rundce jest nie do zniesienia, bo oczywiście kto by się przejmował jakimiś workami na odchody.

Z jednej strony to mnie śmieszy, a z drugiej trochę to żenujące… wyobrażacie sobie nastolatka odpicowanego w markowy dresik, który pędzi w dwukołowcu ciągniętym przez konia w samym centrum Warszawy? Bo ja jakoś nie potrafię. Za każdym razem, gdy trafia nam się taka atrakcja podczas spaceru z P., spoglądamy na siebie i śmiejemy się w niebogłosy. Aż nie chce się wierzyć, że to się dzieje naprawę. A jednak! I gdy myślałam, że już nic więcej nie jest mnie w stanie zaskoczyć mój mąż wysłał mi pewien ciekawy artykuł ’’Dublin – Młodzi ludzie z koniem wyproszeni z tramwaju.’’ kon1Serio? Nie wierze, to na pewno jakiś fotomontaż, to się nie mogło wydarzyć! Weszłam w neta i faktycznie, zdjęcie konia w luasie (dubliński tramwaj) to istny hit. Podobno kierowca zorientował się dopiero po kilku minutach, że na jego pokładzie jest czteronogie zwierzątko i nie był to pies 😉 Poprosił o opuszczenie tramwaju ale zanim młodzież wyprowadziła swojego pupila ludzie zdążyli pstryknąć kilka fotek, które bardzo szybko rozniosły się w Internecie i Irlandzkich mediach. 
kon2

Kilku minotowa przejażdzka i koń został gwiazdorem Internetu. A tak swoją drogą, co trzeba mieć w głowie żeby w ogóle wpaśc na pomysł, aby wpakować konia do miejskiego środka lokomocji? No cóż, ludzie mają różne pomysły 😉

 

RANDKA W PALMIARNI…CZYLI ZWIEDZAMY NATIONAL BOTANIC GARDEN

Po każdym pracowitym tygodniu obiecuje sobie, że trochę odpocznę, że pośpię do południa po nocy w pracy, spędzę dzień na nic nierobieniu… I wtedy zbliża się dzień wolny, a mnie oczywiście nosi i wszystkie obietnice szlak trafia hehe. Nie ma leniuchowania! Tym razem namówiłam mojego P. na wyprawę do ogrodu botanicznego aby podziwiać cudowną florę. Spakowaliśmy prowiant i ruszyliśmy na północ 😉 IMG_1988 (2)National Botanic Garden mieści się w dzielnicy Glasnevin, w północnej części Dublina. Jest spory, dużo tam uliczek i zakrętów, momentami czułam się jak w labiryncie 😉 Nawet nie wiem czy udało nam się przespacerować cały heh. Przeszliśmy tyle na ile mieliśmy siły i ochoty. A jak coś ominęliśmy, to nic… na pewno zobaczymy to coś następnym razem. Odwiedziliśmy szklarnie i palmiarnie. Ciekawa architektura szklanych pawilonów pozwala przenieść się w czasie o jakieś kilkaset lat wstecz. Nie wiem dlaczego, bo to w zasadzie inne stulecie ale na myśl o tym miejscu w mojej głowie wirują obrazy z dwóch seriali z dzieciństwa „Droga do Avonlea” i „Ania z Zielonego Wzgórza”. Dużo zieleni i pewnie dlatego. Chyba tylu gatunków wszelakich roślin zebranych w jednym miejscu nigdy nie widziałam. Wszystko ładnie i zdrowo rośnie. Zresztą, jakby mogło być inaczej, dobrze im tu… wyspiarski wilgotny klimacik 😉 Jeszcze jakby do tego trochę więcej błękitu pojawiło się tam na górze, to w ogóle byłoby cudownie, niestety jak widać nie można mieć wszystkiego. IMG_1846 (2)

IMG_1981

IMG_1879

IMG_1921

IMG_1927

IMG_1975

IMG_1968

palmiarnia1IMG_1919

IMG_1868

IMG_1933

IMG_1942

PicMonkey Collage

IMG_1980

IMG_1897

IMG_1971Zapomniałabym dodać, że ogród botaniczny sąsiaduje z cmentarzem katolickim. Cmentarz został otwarty 37 lat później, niż National Botanic Garden, w 1832 roku z inicjatywy irlandzkiego polityka Daniela O’Connell (to właśnie na jego cześć nazwano główną ulicę w Dublinie O’Connell Street). Na cmentarzu w Glasnevin pochowano ponad milion osób (w Dublinie mieszka ponad 500 tys.), w tym wielu znanych postaci irlandzkich między innymi właśnie Daniela O’Connella, Constance Markiewicz i Charlesa Stewarta Parnella.

Do NBG można dojechać autobusem nr 83 i 83A (przystanek przy samym wejściu do ogrodu) oraz autobusem nr 4 i 9 (przystanek Mobhi Road ok 300m od bramy wejściowej).

GÓRY WICKLOW I JEZIORO GINNESSA

Dziś przeniosę się do magicznego miejsca na południe od Dublina. Z dala od zgiełku miasta i zatłoczonych ulic… tylko my i matka natura. Razem z P. kochamy góry, pochodzimy z nadmarza i pewnie stąd to uwielbienie. Nawet kierunkiem naszej podróży poślubnej były góry – Tatry. Dziś jednak będzie troszkę o tych irlandzkich. Każdy kto mieszka w Dublinie wie, gdzie leżą góry Wicklow. My mamy to szczęście, że całkiem niedaleko mieszka para naszych przyjaciół i to właśnie oni zapoznali nas z tym cudownym miejscem. Pojechaliśmy oglądać pomarańczowe niebo i nawet ogromny wiatr nie zniechęcił nas do wejścia coraz to wyżej i wyżej aby podziwiać cudowne widoki. Napawaliśmy się pięknem natury ile tylko się dało. IMG_1413

IMG_1412

IMG_1461 (2)Ciemne i niesamowicie spokojne jezioro Lough Tay, zwane również Guinness Lake znamy bardzo dobrze z jednej z prac Barta M., to właśnie panorama tego niewielkiego jeziora wisiała w nowojorskiej galerii, w której wiosną tego roku mieliśmy szczęście być. Bart kocha naturę i widać to w jego pracach. Wielu ludziom wydaję się, że to takie łatwe pojechać do lasu, w góry, nad morze, etc. pstryknąć fotkę i już. Fotografie Barta to wyższa szkoła jazdy, tym bardziej tu w Irlandii, gdzie pogoda zmienia się co jakieś 10 minut. Stworzenie jednej panoramy wymaga wiele pokory, cierpliwości i czasu. Godziny koczowania w nadziei na lepsze światło, wspaniały wschód czy zachód słońca. A potem jeszcze godziny przed komputerem żeby złożyć panoramę z kilkunastu klatek. Dla mnie wspaniałe jest to, że Bart odnajduje miejsca jak z bajki, gdybym go nie znała nie uwierzyłabym, że one na prawdę istnieją. Zresztą sami zobaczcie tutaj. A wracając do jeziora Guinnesa… widzicie po prawej stronie niewielką osadę? Dla wszystkich fanów serialu Wikingowie! To tu właśnie kręcony jest popularny serial HBO.wikingowie

IMG_1498 (2)

IMG_1557 (2)

IMG_1623 (2)

IMG_1492 (2)

IMG_1485 (2)Nie wiem czy ktoś ma podobne odczucie ale ja, za każdym razem gdy spaceruje po tej ’’dzikiej’’ części Irlandii mam wrażenie, że przeniosłam się w fantazyjną scenerię Hobbita czy Władcy Pierścieni. Uwierzcie mi, te miejsca naprawdę istnieją, to nie fikcja. Może któregoś dnia wyskoczy mi jakiś krasnal z zza drzewa 😉 Na razie miałam szczęście spotkać duże, beczące barany.lol IMG_1613 (2)

IMG_1424 (2)